Pozwolić umrzeć to narodzić się do życia. Rodzimy się i umieramy wiele razy – niektórzy nawet twierdzą, że codziennie, w każdej chwili. Co więc umiera? Co domaga się pogrzebu i żałoby? Jaka nowa miłość czeka za rogiem? Ludzie, którzy przez długi czas towarzyszyli umierającym, mówią i piszą zdumiewające rzeczy: że sposób, w jaki odchodzimy, zależy od tego, czy nasze serca są przytłoczone ciężarem niedokończonych spraw, niepożegnanych ludzi, czy wręcz przeciwnie – zamknęliśmy minione rozdziały życia. Wiele w nas niewypłakanej żałoby – po śmierciach bliskich, ale nie tylko. Po dziecku, które opuszcza dom, aby zacząć własne, dorosłe życie. Po rozstaniu z ukochanym, utracie pozycji w społeczeństwie, utracie pracy, wiary w siebie. Nieprzeżyte rozstania powodują, że z trudem przychodzi nam także rozstać się z własnym ciałem i z ufnością wyjść na spotkanie Tajemnicy. Tymczasem „śmierć jest całkowicie bezpieczna” – pisze w swoich książkach („Kto umiera?”, „Gdybyś miał przed sobą rok życia” – wydawnictwo Szafa 2001) Stephen Levine, terapeuta pracujący z umierającymi. Nie musimy umierać pokonani przez śmierć, przytłoczeni wyrzutami sumienia i poczuciem klęski. Możemy odejść w pokoju, przepełnieni wdzięcznością. Umierający mówili mu: „Niech pan nie traci ani sekundy, niech pan mówi ludziom, że ich kocha”, „Dlaczego wcześniej nie wiedziałem, że jedyne, co naprawdę się liczy, to głębokie porozumienie serc, dzielenie się miłością i przebaczeniem”. Co sprawia, że nie wiemy tego wcześniej? Jesteśmy przerażeni – pisze Levine. Jesteśmy zamknięci, opanowani przez tak wiele niepożądanych stanów umysłu, że aż kulimy się pod ich naporem. Przychodzi lęk – zamykamy się. Przychodzi zwątpienie – zamykamy się. Przychodzi gniew – zamykamy się. Przychodzi śmierć – zamykamy się. Otworzyć się i przeżyć wszystko, co jest do przeżycia. Chociaż spróbujmy. (...)
Żałoba to wchodzenie w ciemność. Z trudem podnosimy głowę i rozglądamy się wokół, uświadamiając sobie ból, jaki w sobie nosimy. Doświadczenie żałoby otwiera serce na życie i ludzi – na co dzień nie pozwalamy sobie na tak bezmierny smutek ani na inne nieprzyjemne uczucia. A przecież „głęboki smutek tkwi w każdym z nas”, pisze Levine. Jest w nas rozczarowanie i ból po stracie, nawet gdy nasi najbliżsi jeszcze żyją. Każda myśl ulega rozproszeniu, spala się każde uczucie, każde upodobanie, znikają doznania naszych zmysłów. Nieuchronny koniec czeka każde doświadczenie i każdy związek.
W swojej słynnej książce „Rozmowy o śmierci i umieraniu” (Media Rodzina 2005) psychiatra Elisabeth Kbler-Ross pisze o pięciu etapach charakterystycznych dla procesu umierania. To zaprzeczenie, gniew, targowanie się, depresja i akceptacja. Pisze, co się z nami dzieje, gdy musimy pożegnać się z życiem. Ale te pięć stanów umysłu dotyczy każdej straty. Zaprzeczenie oznacza odepchnięcie rzeczywistości, to cofanie się umysłu przed uznaniem prawdy o naszej nietrwałości, desperackie chwytanie się starego. Levine zetknął się z umierającymi, którzy mimo że przez miesiące, a nawet lata nieuleczalnej choroby mieli dość czasu na oswajanie się z myślą o śmierci, do ostatniej chwili nie wierzyli, że umrą. Wszyscy znamy stan gniewu. Sprawy nie toczą się tak, jak naszym zdaniem powinny. „Do diabła, to prawda, ale dlaczego musi być taka bolesna?”, „Dlaczego to przydarza się właśnie mnie?”, „Dlaczego życie musi być tak ciężkie, poplątane i frustrujące?”. Potem się targujemy, próbujemy wykupić z piekła, dać łapówkę Panu Bogu: „Jeśli stanie się po mojej myśli, wszystkie pieniądze przeznaczę na cele charytatywne”, „będę medytowała” itp. Wkładamy w negocjacje mnóstwo pracy, w końcu jesteśmy u kresu sił. Nie mamy dokąd pójść. Dotarliśmy do etapu depresji. Większość z nas obawia się depresji, tkwi w niej jednak ogromny potencjał, szansa na nowy początek. Depresja pozwala do głębi zrozumieć, jak bardzo jesteśmy bezradni. Panicznie boimy się tego stanu. Znaleźliśmy się w miejscu, z którego nie możemy dłużej kontrolować świata. Przygnębia nas podatność na zranienie i bezsilność wobec zmian. Gdy wychodzimy z depresji, pojawia się światło akceptacji. Akceptacja nie oznacza rezygnacji, która kojarzy się z klęską i wywołuje lęk, lecz potężną siłę serca otwartego w nawet najbardziej niesprzyjających okolicznościach. Skonfrontowaliśmy się z faktem własnej przemijalności, przeżyliśmy żałobę po tej części siebie, która wierzy, że może kontrolować rzeczywistość, wybierać przyjemne doznania, a nieprzyjemne odrzucać. Narodziła się osoba, która uczy się cieszyć dniem dzisiejszym i nie martwić jutrem. Uczy się umierać i rodzić na nowo każdego dnia. Jest coś, co w nas nie umiera nigdy – twierdzą mędrcy od początku świata. To miłość. Wszystkiemu, co nią nie jest, pozwólmy umrzeć.
* fragmenty genialnego artykułu ,,Pozwól, niech boli".
Bo uświadomiłam sobie pewne rzeczy.